Wspomnienia z Białorusi
Pierwsze dni Oblata na Wschodzie
To było w roku 2007. Po otrzymaniu święceń kapłańskich wysłano mnie do Szumilina, miasteczka w północnowschodniej części Białorusi. 600 km od granicy z Polską. Oczywiście pamiętam ten pierwszy dzień. Jazdę pociągiem relacji Warszawa – Mińsk i dalej Witebsk.
Kiedy przejeżdżałem przez granicę była staranna kontrolabagażu przez celników. Wszędzie było słychać język rosyjski, który mi kojarzył się z systemem komunistycznym. Tym o co ledwo otarłem się jako dziecko (w Polsce chodziłem do szkoły podstawowej im. Feliksa Dzierżyńskiego i uczyłem się języka rosyjskiego). Więc był lęk, niepewność i świadomość dużej zmiany w życiu.
W Mińsku na pierwszej przesiadce pociągiem spotkałem się z życzliwością policjanta, który pomógł mi przedzwonić do Oblatów w domu zakonnym na Białorusi. Pamiętam, że kiedy zaoferował mi przedzwonienie z jego telefonu, bo w moim karta nie działała, pomyślałem, że są tu życzliwi ludzie.
Mieszkaliśmy w bardzo zniszczonym i zaniedbanym bloku. Na drugim piętrze według liczenia białoruskiego (u nich nie ma parteru). Wokół biegały koty, na dole starsza pani sprzedawała bimber, zdarzały się wcześniej włamania.
Klasztor i kościół budowaliśmy wiele lat. Do kaplicy przykościelnej, w której była Msza szło się jakieś 10 – 15 min. To było ciekawe doświadczenie w komunistycznym kraju, w tej części w większości prawosławnym, kiedy wychodziliśmy z bloku w sutannach z oblackim krzyżem na Mszę i mówiliśmy „zdrastwujtje” sąsiadom.
Ludzi byli życzliwi i prości w sposobie bycia i rozmowy. Mam tu na myśli otwartość, podejście do wielu spraw z dystansem. Ta część Białorusi, zwłaszcza wioski, którymi opiekowaliśmy się w naszej parafii, były bardzo biedne. Ale bieda nie ograniczała ich gościnności. Często zapraszali i pomagali.
Początek to bariera językowa. Na Białorusi ludzie posługują się dwoma, a nawet trzema językami.
Jest język białoruski, w którym była sprawowana Msza, modlitwy, później kazania. Tym językiem płynnie mówią humaniści, ludzie związani z kulturą, walczący o odrodzenie i wolność państwa.
Na ulicach, w sklepach, urzędach wszędzie mówi się po rosyjsku. To tak naprawdę jest język oficjalny a na byłych ziemiach Polski są rodziny, które mówią ze sobą i z księdzem po polsku.
Nie wiedziałem, jak do tych ludzi mówić w kościele na katechezach. Czy po rosyjsku, czy po białorusku. To tak naprawdę było zależne od rozmówcy. Jeśli on przechodził na dany język, to ja też próbowałem.
Potrzeba było czasu, by poznać nie tylko słowa, ale też to, co one oznaczają dla ludzi żyjących w tym kraju.
Było zabawnie, kiedy w trakcie kazania szukałem właściwych słów i w kaplicy gdzie zbierało się niewiele 20-25 osób starsze panie w zawiniętych chustkach na głowie podpowiadały jak suflerzy w teatrze.
To tylko oczywiście niewielka cząstka klimatu i przeżyć. Inny świat który uwrażliwił mnie na dobro. Na to, co nie od razu jest oczywiste.

O. Szymon Forajter OMI